Czas mi ucieka dosłownie jak ten przysłowiowy królik na wyścigach. Pędzi jak szalony, zupełnie jakby ktoś podkręcił mu trybiki, żeby biegł jeszcze szybciej. Tyle, że ja za nim nie biegnę. Nie biegnę, bo nie warto. Grozi to tylko niepotrzebnymi nerwami, dodatkowym zmęczeniem i zawodem. Dlatego staram się nie poddawać presji uciekającego czasu, który wszyscy mamy na tym świecie policzony. Wiem doskonale, ze wielu rzeczy nie zdążę zrobić. Nie zwiedzę wszystkich zakątków świata, o których marzę. Nie pojadę nawet do tego nowego, modnego miejsca na mapie stolicy, którego zdjęcia wrzucają do sieci Ci, co czas mają. Nie spędzę pięciu godzin w galerii poszukując idealnie pasującej torebki do nowych butów i nie obejrzę w kinie wielu ciekawych filmów, choć bardzo bym chciała. Nie przetańczę już tylu nocy w klubach, co w czasie studiów, a pożyczoną od cioci książkę najprawdopodobniej oddam nie przeczytaną. Owszem, żal mi trochę, że tych wszystkich rzeczy nie będę robić, ale prawda jest taka, że w tej chwili, żal mi na nie czasu. Wybieram ważniejsze rzeczy. Te które dzieją się tu i teraz. Te których za kilka lat już nie doświadczę, jak chociażby czytanych bratu bajek czy wspólnego wieczornego grania, które zakończy się zrzuceniem ze stołu wszystkich pionków i kostek przez przegranego. Przyjdą takie dni, kiedy chłopcy nie będą potrzebowali już mojej pomocy przy nauce roli do szkolnego przedstawienia, a domki będą rysować lepsze niż ja. Dlatego póki co łapie te wszystkie chwile w których jestem im potrzebna i nie żałuję, że nie ma mnie gdzieś indziej… Bo tu i teraz jest najlepiej!
A na starość przeczytam te książki, na które teraz mi nie starcza czasu i obejrzę wszystkie filmy, które chciałam. I mam nadzieję, że obok mnie na kanapie, od czasu do czasu, usiądą chłopcy.