Dzisiaj w nocy powiało chłodem. Nadal przyjemnym i rześkim, alena tyle chłodnym, że naciągnęłam na siebie normalnie skopaną gdzieś w nogach kołdrę. To pierwsze oznaki zmian. Zmian których po ostatnich upalnych weekendach mój umysł nie chce akceptować. Czuję ogromny niedosyt ciepła i słońca, którego w tym roku było jakby mniej. Mniej też było spacerów wieczorową porą, mniej lodów, mniej wypadów nad wodę, która nawet nie zdążyła się nagrzać przy tej kapryśnej pogodzie – a co wcale nie powstrzymywało moich chłopców od siedzenia w niej cały dzień ;) Mniej było też spontanicznych, weekedowych wjazdów, z których zawsze przywoziłam pełną kartę zdjęć. Mimo braku tego wszystkiego, to i tak były fajne wakacje. Z momentami buntu i złości, które już dawno mój umysł zakrył tymi cudownie wyjątkowymi chwilami, których nie ma na zdjęciach, bo nie wszystko da się uchwycić… Tak jak dotyku małych, chłodnych dłoni na szyi podczas przytulenia czy porannych szeptów, które odpędzają na dobre sen. Zapachu kawy inki o poranku, wspólnych śniadań i dżemu truskawkowo-czereśniowego, który kilka dni temu komuś spadł na podłogę i zdążył przykleić się do niej na dobre. Rozsypanego w przedpokoju piasku, który wypadł z rzuconych w pospiechu butów. Kamieni wyjmowanych z kieszeni spodenek, zanim znikną w ciemnościach pralkowego bębna czy lepkich policzków Janka, po zjedzeniu bułki i miodem, którą tak uwielbia. Nie uchwycę codziennie śpiewanej piosenki o „różowych czereśniach, pomiędzy listkami” którą śmiało mogę nazwać hitem tego lata – keep it singing baby ;) – czy tych niewymuszonych „dziękuję Ci mamo” które ściskają mi gardło ze wzruszenia. Chcę zapamiętać zakładane tył na przód majtki, wszystkie podarowane mi kwiatki, które dla większości ludzi są zwykłymi chwastami i upaćkane od lodów buzie. Przejażdżki tramwajami, które nadal wywołują uśmiechy od ucha do ucha i chichot chłopców, bo matka znowu za głośno powiedziała „no i gówno”. Jest tego tyle, że do jutra mogłabym wymieniać. Ale najbardziej chcę zapamiętać te chwile, kiedy przytuleni usypialiśmy ze zmęczenia na kanapie po intensywnych wyprawach na plac zabaw na drugi koniec miasta. I te uśmiechy, które mogłam podziwiać całymi dniami.