Jesień. Dni nagle zrobiły się krótsze, a poranki chłodniejsze. Rano wypijam więcej kawy niż zazwyczaj, a wieczorem co raz chętniej sięgam po herbatę, którą rozgrzewa nie tylko moje chłodne dłonie. W szafie zawisła już jesienna garderoba w której królują koszule, ciepłe swetry i chusty. Te wszystkie zmiany oznaczają ostateczne pożegnanie z latem, za którym zaraz, dosłownie za kilka tygodni, gdy tylko z drzew spadną kolorowe liście, będę tęsknić jak szalona. Ale mimo mojej bezgranicznej miłości do ciepła, lubię ten etap przejściowy. Ten czas kiedy lato jeszcze nie odeszło, a jasień już przybyła. Kiedy można jeszcze pobiegać w bluzce na krótki rękaw, bo słonko tak łaskawie grzeje i pozbierać kasztany, które nie chcą spadać z drzewa, ku ogromnemu niezadowalaniu dzieci. Lubię te rześkie poranki, dzięki którym wyraźniej czuć ciepło małych rączek, które trzymam i dziecięce czapki, które niezdarnie opadają na oczy podczas biegania. Ale najbardziej w tym czasie lubię wypady do lasu. Nasze wspólne wędrówki. Z herbatą w termosie i ciastkiem dla osłody. Z żołędziami w kieszeniach i kolejnymi kijkami, które zabierzemy do domu.