Ostatnio słońce łaskawie rozpieszczało nas promieniami i temperaturą, więc korzystając z tych dobrodziejstw całkiem spontanicznie wybraliśmy się na weekend do Gdańska. Gdańska, którego – wstyd się przyznać – ja nie znałam! W przeciwieństwie do mojego męża, który właśnie tutaj spędzał za dzieciaka wakacje. Teraz, po latach miał możliwość sobie wszystko przypomnieć. Przejść się tymi samymi ulicami, spojrzeć na te same budynki, które jedynie nieco zmalały w jego odczuciu. My za to poznaliśmy nowe, piękne miejsce na mapie Polski. Najodowaliśmy organizmy, zjedliśmy pyszne ryby i mimo bardzo aktywnie spędzonego czasu, złapaliśmy potrzebny nam wszystkim oddech swobody.
Spacerowaliśmy długim Targiem, podziwiając najbardziej znane zabytki Gdańska. Zatrzymywaliśmy się przy straganach z bursztynami podziwiając mieniącą się w promieniach słońca ekspozycję. Popijając kawę podziwialiśmy zacumowane statki i jachty nad Motławą. Z Sołdkiem na czele, który fantastycznie uzupełnia portowy krajobraz Pobrzeża. Będąc niedaleko odwiedziliśmy kamienicę w której mieszkał wujek i ciocia Przemka. Spacerowaliśmy ulicą Mariacką podziwiając przepiękne kamienice z unikalnymi już przedprożami. Zeszliśmy Długie Pobrzeże, Wyspę Spichrzów, Stare Miasto, a i tak nie zobaczyliśmy wszystkiego co chcieliśmy, bo w dwa dni się nie da. Tym bardziej, gdy na pół dnia ucieka się do Sopotu – musieliśmy pokazać chłopakom najdłuższe molo w Polsce :) Do tego plaża, morze i najsmaczniejsza ryba w okolicy (w Barze Przystań).